środa, 23 marca 2011

Nienażarta paszcza czasu

Nieśmiało nadchodzi wiosna, ale jeszcze nie pozwala odetchnąć, to wciśnie za kołnierz zimno-palcy wesoły wietrzyk, to wessie w chlupiące błotko, z którym trzeba walczyć o odzyskanie kaloszka, a to przygna ciemne chmurzyska i każe im wisieć nad domem i wtedy bawimy się w lunie, nie lunie....
Przez ten czas Zosia była chora na coś podobnego do szkarlatyny, co nie przeszkodziło jej na wyjeździe z babcią jeździć na nartach. Pojechały w okolice Małego Cichego (które odkąd zbudowano wyciąg i zrobiono mu reklamę, jest już głośne) do zaprzyjaźnionej gaździnki. Zosia wróciła bez zęba i okazało się, że musi w nocy przyjść wróżka zębuszka, przyszła oczywiście, bo miała coś zachomikowanego w szufladzie. Ale do dorosłych powinny przy takich okazjach, jak strata zęba lub Święta, przybywać natychmiast z odsieczą wróżki forsiuszki, a tu nic z tego.
Na dzień kobiet zorganizowałam sobie babskie zajęcie, to znaczy zaprzęgłam mojego pociągowego Yodę do wozu i pojechałam po siano. Z Panem Bronkiem ułożyliśmy zgrabną furkę, nie za dużą, bo nie wprawny woźnica miał pietra, a musiałam zjechać z niczego sobie górki. Furka nieduża a i tak wrażenie we wsi zrobiła, dzieci wracające ze szkoły wybałuszały oczyska aż miło.
Baranek czarnogłówka wyjechał aby być etatowym tatą w stadzie u jednego Pana, a na jego miejsce przybył inny, aby u naszych owieczek pełnić to samo zadanie. Na razie beczy żałośnie tęskniąc za swoimi a nie wie, że właśnie ocalił swą baranią skórę.
Poza tym Ania zaraziła się od Zosi i muszę siedzieć z nią w domu, czuję się jak z tym jak koza na łańcuchu, a świat wielki i kusi w dodatku, że nie wspomnę o obowiązkach. Cóż uroki macierzyństwa.
Dzisiaj rano koło naszego samochodu leżała sarna, bardzo osłabiona, nie zwróciła uwagi na nasze zwierzaki, które obwąchały ją i dały spokój. Przyjechał znajomy myśliwy i zabrał do leczenia, mówił, że to odwodnienie prawdopodobnie i że na wiosnę to się zdarza.
I tak oto z dnia na dzień czas swą ogromną, nienażartą paszczą pochłania większość moich ambitnych planów pod tytułem, czego ja to dzisiaj nie zrobię, ile to nie napiszę, a że pomysłów jeszcze mam kilka dodatkowych, już nie mówiąc o wiosennych porządkach wśród dziecięcych ubranek, to tak właśnie mi śmignęły trzy tygodnie od ostatniego wpisu.


piątek, 4 marca 2011

Cieplej

Dzisiaj rano z tarasu taki oto przedstawiał się widoczek. Chodzi mi oczywiście o pasące się konie.

Ania zastanawiała się czy lepiej od razu ukręcić...
czy może najpierw ogryźć bez ukręcania.....

Byłam u koni i owiec, by wieczorne karmienie uskutecznić. Co za wieczór, ciepło, nie wieje,ogarnęło mnie dawno nie spotykane uczucie komfortu. Nic mi nie marzło, nie mokło i w dodatku nie musiałam się śpieszyć, bo żadnego dziecka nie taszczyłam ze sobą. Koniuchy też zadowolone. Koza Bródka wytargała baranka czarnogłówkę za ucho, bo jej się pchał do talerza.

Wróciłam a tu niektórzy już chrapią .
Dobranoc

środa, 2 marca 2011

Już lepiej

- Dostałam miktotofon, ale nie ma w nim bakterii – opowiadała wczoraj Zosia babci o jednym ze swoich prezentów.
Ciągle zimno, ale nie pada ani deszcz ani śnieg, a to jest w obecnej chwili dla koni najważniejsze. Plan już jest, trochę nieswojo się czuję pisząc te słowa, bo zadaję sobie pytanie, czy przypadkiem podpalacz nie jest moim pilnym czytelnikiem. Wszystko jest możliwe. Wczoraj odwiedził mnie Pan z pieskiem i powiedział, że ma siano.... niestety luzem. Ale okazało się, że SAM je załaduje, SAM przywiezie i zostawi mi wóz, żebym mogła go przykryć plandeką i dawać koniom po trochu. W dodatku na pytanie ile za to chce, stwierdził, że trochę obornika. NIESAMOWITE. Ale zawsze może jeszcze nie przyjechać, ha.
W poniedziałek padło łożysko w samochodzie i mogłam z tego powodu spędzić kilka godzin w Krakowie a dokładniej w Empiku na Rynku. Tam siedząc w ulubionym miejscu z widokiem na sukiennice przeczytałam początki kilku książek, chcę być choć trochę na bieżąco. Wrócę dokończyć.
Dziękuję wszystkim za zainteresowanie, oferty pomocy, słowa otuchy i wsparcie.