- Zosia, co ty wyprawiasz – wykrzyknęłam, widząc, że moja pomagierka usiłuje postawić do pionu pięknie zwisające kwiaty, podobne do werbeny ( już zapomniałam jak się nazywają).
- To ma wisieć – dodałam jeszcze, widząc, że jest mocno zbita z tropu.
- aaaaaaaaa, to są zwisaki. I wszystko stało się jasne.
Szaleję w ogrodzie, dosadzam co jeszcze można. Szaleństwo zaś polega na tym, że jak pierwsi osadnicy walczę o każdą piędź ziemi ( Piędź – dawna miara długości, określana jako odległość między końcami kciuka i palca środkowego, wg wikipedii, przytaczam definicję, bo sama dokładnie tego nie wiedziałam, a chodziło mi o to, jak to jest mało ) z potężnymi systemami korzeniowymi. Gdy ciągnęłam za jeden, szczególnie długi, zachwiało się drzewo u sąsiada. Żartowałam. Ledwo żyję, dobranoc.