poniedziałek, 13 czerwca 2011

Zapomniałam aparatu

Ciągle mi się to zdarza, a zdjęcia z mojej komórki nie są dobrej jakości. Przez to nic nie napisałam o tym, że w przedostatni piątek, sobotę i niedzielę byłam z dziećmi zaproszona w trzy różne piękne miejsca, które wymykają się słowom. Pozostają w mojej pamięci trzema obrazami, do których będę powracać w jesienne wietrzne popołudnia i podawane na deser po obiedzie zimowe wieczory. Stare piekne mieszkanie z widokiem na Wisłę i klasztor Norbertanek, południe Francji wyczarowane pod Krakowem ze starego domu, stodoły, sadu i dobrego smaku i wreszcie niedzielne popołudnie spędzone w wielkim ogrodzie gdzie czarny kot, dwa psy, dwa pawie i trójka dzieci w pełnej komitywie cieszyły się pięknym dniem.
Czasem jednak poświęcam się aż tak bardzo, że biorę niewygodny, duży aparat na konny spacer, by podzielić się widoczkami oglądanymi z końskiego grzbietu.



 Chyba zostanę na tej czereśni.

 Na pewno zostanę!
 I po jeździe.

W ostatni piątek dostaliśmy zaproszenie na Dzień Rodzinki, Zosia jak zwykle czerpała pełnymi garściami..
 i w każdej konfiguracji....
 także kulinarnie.
 Na koniec trochę minek Ani: