poniedziałek, 26 grudnia 2011

Świąteczne rzężenia syreny

- Anioł leci na choinkę, żeby się powiesić- wyjaśniła mi Zosia, zgniatając w łapkach jakiegoś białego, skrzydlatego. Bolały mnie trochę plecy, bo idąc karmić konie odkryłam ślizgawkę pod choinką. Leżąc na niej i zastanawiając się dlaczego nakarmiłam się owsem, trochę ją odśnieżyłam, żeby nikt inny nie musiał już jej odkrywać. Tak było tuż przed Wigilią na którą już zjeżdżała wygłodniała rodzina. Zamiast karpia w wannie, przez cały dzień pływały dzieci, żeby nie brudziły odświętnych ubranek. Ania w przerwie nakarmiła mlekiem kota ze swojej butelki, a Beza ( pies, nie dziecko) zjadła michę sfermentowanych jabłek, których nie zdążyłam wynieść na kompost. Były chwile, kiedy spoglądałam tęsknym wzrokiem w stronę choinki....
Pierwszej świątecznej nocy wyrwały nas z ciężkiego świątecznego snu, straszliwe charkoty i rzężenia,  gulgotanie i jakby świst wieloryba. Wymyśliłam, że zalewa nas woda z kaloryferów, ale jakoś nie mogłam poderwać się na nogi, przeszkadzał wigilijnie wypełniony brzuch . Po szybkim śledztwie okazało się, że przeraźliwe odgłosy wydawała wykąpana lalka Zosi, syrenka Arielka, której zaszkodziło moczenie się w wannie. Zwykle po naciśnięciu okropnie śpiewała, nikt nie przewidział, że po namoczeniu wydawać będzie  odgłosy towarzyszące agonii w morskich odmętach. Okazało się, że to dopiero był wstęp do występu, bo około piątej rano, czyli na etapie wysychania, zaczęła śpiewać i nie dało się jej wyłączyć. Przed szóstą zaczęła śpiewać Ania, której się nie wyłącza, tylko zatyka butelką z mlekiem. Zaczęły się Święta.

A teraz życzenia całoroczne, dlatego nie czuję się spóźniona, hi, hi

Życzę Wam nieosiągnięcia i niespełnienia,
życzę Wam nieustawania, niepokoju, dążenia,
niezadowolenia, niesytości,
i wielkiej życzę radości
w waszym parciu do doskonałości.
Życzę wielkiego głodu
dnia następnego,
i tego chłodu,
który serca gorącego
nie przestraszy. Lecz do walki zmusza,
z bylejakością, ignorancją, obojętnością,
by nie wchłonęła nas medialna głusza.
Życzę sobie Was. Waszą miłością,
nadzieją, niepokorą
napełniam czaszę sporą
i piję Wasze zdrowie.
Czołem Panie i Panowie!




piątek, 9 grudnia 2011

Bo nie ma dżemu

- Mamo, mamo, pamiętam to miejsce – krzyczy do mnie Zosia, gdy mijamy jakiś zakręt. - To bardzo dobrze Zosiu- mówię automatycznie - widzisz, jaka jestem pamiętnica – dociera do mnie dumny głosik z tylnego siedzenia.
- Zosiu, ty obejrzysz dobranockę, a ja szybko skoczę po słupki do W.- dobrze – odpowiada nie myśląc Zosia. Za chwilę przypomina sobie, że coś jej tłumaczyłam i pyta : - a czemu? - bo nie ma dżemu - mówi tata Zosi. - Wychodzę – krzyczę po chwili. - A, idziesz po dżem- stwierdza Zosia upychając kota do pudełka.
O 6.30 Ania demoluje pokój Zosi, wdrapuje się na jej łóżko w celu zdarcia ze ściany obrazka. Żeby było wygodniej siada Zosi na głowie. Zosia śpi. Przez godzinę młodsza siostra powtarza manewr pięć razy, zaczynając od pokonania na czworaka schodów na górę. Między wspinaczkami, dla urozmaicenia włazi na kanapę i zdziera mapę ze ściany. W końcu budzę Zosię.
- mamo, mamo, oko patrzy- moje oko patrzy na zegar i widzi, że jest 22. - idę do Zosi, pokazuję jej księżyc, udowadniam, że to jego światło maluje dziwne obrazy i powoduje, że bałagan na stoliku rzuca fantazyjny cień. Wychodząc odwracam głowę, z krzesełka Zosi patrzy na mnie para nienaturalnie wielkich białych oczu, należących do kraba-poduszki.
- Zosiu, jedz proszę Cię, bardzo się śpieszę – zwracam się do przelatującej obok i łomocącej w podłogę, niczym stu-nogi pocisk córeczki. - mamo, nie widzisz, że tam siedzi niewidzialna Zosia- pocisk z rozwianym włosem, zamachał ręką w stronę stołu. Spojrzałam, niewidzialnej Zosi na pewno tam nie było, za to jak najbardziej widzialny kot skończył właśnie śniadanie i popijał kakaem, mocząc łapę w kubku.