piątek, 9 listopada 2012

Wkrótce kur w kurorcie gdakanie ukrócone zostanie

Z lekkim niedowierzaniem obejrzałam w zeszłym tygodniu w naszym małym, z rzadka coś odbierającym (poza rozmowami pilotów z wieżą w Balicach) telewizorze, niezwykle interesująca wiadomość. Na marginesie, niecyfrowe godziny tego odbiornika są policzone i mój dostęp do takich sensacyjnych wieści zostanie ukrócony. Szkoda,  tak późno zauważyłam, że podają tam na tacy, programy wymagające tylko małej kosmetyki, by stać się awangardową sztuką teatralną. Wracając do tematu w gminie Rewal wydano walkę kurom. We wsiach należących do tej gminy hodowanie, trzymanie, głaskanie kur będzie zabronione. Przeszkadzają one wczasowiczom, gdaczą i śmierdzą, a przecież każdy ma prawo do wypoczynku na poziomie europejskim. W TV pokazali panią, właścicielkę sześciu kur, która z niedowierzaniem powtarzała: jakże to tak, kurek nie będzie, co ja zrobię bez moich kurek... Pani z odbiegającą od standardów europejskich trwałą ondulacją na baranka i w kwiaciastym, nylonowym fartuszku tez wkrótce podzieli los swoich kurek. Czyli jak radził jej (postępowanie w stosunku do nielegalnych kur) strażnik miejsko-rewalski zostanie zjedzona lub sprzedana na allegro. Po prostu pani tez wkrótce przestanie pasować do gminy Rewal, zwłaszcza wyobrażeniu owej gminy o samej sobie. Jeśli wczasowicz wyjrzy przez okno, nie może zobaczyć pani w fartuszku, Boże broń, co za straszny widok dla oczu wczasowicza, specjalnie wyczulonych na piękno w okresie wczasowania. Autochtoni w gminie Rewal muszą mieć max. lat 30, prezentować prężną, wysportowaną sylwetkę i opaleniznę rodem z solarium, nie nawozić trawników i nie gdakać. Jeśli nie spełniają tych warunków to do gara lub na allegro.
A może urzędnicy z gminy Rewal, bali się od dawna udowodnienia im przez jakiegoś bystrzaka pokrewieństwa z kurzym rodem, mając aparat myślenia podobnej wielkości co to przydomowe ptactwo. Woleli zatem zapobiec możliwości porównania z bliska.
Przypomniało mi się pewne, znamienne zdarzenie z czasów, kiedy udawałam jeszcze, że lubię uczyć ludzi jeździć konno i że przynosi to jakiś dochód. Otóż przyjechał pan z synkiem, w celu przewiezienia synka na koniu. Tata ustalił warunki przejażdżki i poszedł do samochodu po czekające tam dziecko, wrócił szybciutko i nie kryjąc pewnej satysfakcji powiedział: - jednak nie będzie jeździł, bo mu konie śmierdzą. Jakiś czas potem przejeżdżając konno przez wieś sąsiednią, zauważyłam pana, synka i samochód. Nie byli w odwiedzinach, żyli tam z dziada, pradziada.

środa, 7 listopada 2012

Spotkanie

Z duszą w chmurach,
w dusznych murach,
tyle czasu zamkniętego,
byliśmy razem .... i co z tego,
łączył nas widok za oknem,
drzewa w słońcu, drzewa, które mokły,
kroki, tam i z powrotem
na korytarzu, to było przedtem, a potem ..

Po latach milczenia,
latach nie widzenia,
kilka spotkań nie długich
przy za długim stole
i zaczynamy mówić.
Bo choć każdy z nas ruszył swoją własną miedzą,
nie różnimy się bardzo o życiu niewiedzą,
los ludzki wszyscy dostaliśmy w spadku
pełen ciężkich wzlotów i łatwych upadków.
W Waszych pięknych oczach świat się mój odbija,
są rozdziały zamknięte i jest ziemia niczyja
do odkrycia,
do zdobycia,
jeśli starczy woli życia.
Znacie widok już na szczycie
i samotność gdzieś na dole
i takich, po latach Was wolę.

P.S.
Powyższa opinia jest subiektywna i można się z nią nie zgadzać :)


wtorek, 6 listopada 2012

A tymczasem w dolinie

Pewnego dnia z Zosią pojechałyśmy  do dolinki Kobylańskiej,
blisko nas, blisko Krakowa i co najważniejsze po sezonie. Czyli było
 pusto i cicho, zupełnie inaczej niż gdy przewalają sie tutaj tłumy
 krakowian z brzuchami wypełnionymi niedzielnym śniadaniem.
 Nie byłam tu od dzieciństwa, od czasu kiedy z rodzicami po niedzielnym śniadaniu....
 Wejścia do doliny strzegą stare stodoły na skalnych fundamentach,
tu i tam spostrzec można fantazyjny ganek lub inne drewniane cudeńko.
 Ale oto i sama Pani Dolina otwiera swoje bramy,
 w słońcu jest ciepło, ale w cieniu jakby od wieków trwa chłód skamieniały.
 Zosia na pierwszej zdobytej skale, z tyłu krzyżyk na pamiątkę śmierci 
jakiegoś wspinacza, lub pani wspinacz, jak podkreśliła mała kobietka. 
Takie czasy , że szescioletnie dziewczynki upominaja się o równouprawnienie
nawet w sprawie nagłej, acz romantycznej śmierci.


 Żaden krzyż Zosi nie powstrzymał przed wspinaczką na jedną z
 wyższych skał, wiadomo, że nie mogłam puścić jej samej.
 Widok zrekompensował wszelkie przydrożne trudności.
 Z powrotem na ziemi i ziemskie jabłka w nagrodę.

 W drodze powrotnej chatynka lepiona ręcznie z czynną, zewnętrzną
 wygódką po prawej (uprzedzając domysły nie sprawdzałam, tylko
 wychynął z niej pan zapinający spodnie.
Do zobaczenia w następnej dolince :)

poniedziałek, 5 listopada 2012

Bałwanom nie w porę, śmierć

W czasie zbyt wcześnie nadeszłej zimy, powstał bałwan zupełnie nie w porę. Jego dni były policzone, walczył jeszcze chwilę wśród obcej sobie zieleni.

Przegrał. Z góry skazany na porażkę. Bałwany powstałe w złej dla siebie godzinie giną szybko i cicho. Inne żyją tak długo, jak nie bałwany, lub dłużej. I wcale nie cicho.