Nadchodzącą nawałnicą napawam się, pijąc kawę na tarasie. Tam, gdzie niedawno słońce przykładało mi gorące placki swoich promieni, teraz wiatr skrupulatnie przyciska zimne okłady. Dokładnie nad moją głową wisi granica pomiędzy idyllicznym obrazem skąpanej w słońcu zieleni a ponurą stalowo-siną scenerią nadciągającego z zachodu żywiołu.
Młodsze śpi na górze, starsze pojechało z tatą odpocząć od mamy. Pastuchy przestawione. Dziesiątki rzeczy, niezbędnych w czasie upału, wyniesionych wspólnie i zgodnie przez dzieci i rodziców, wydłubane z trawy i schowane. Jestem gotowa stawić czoło żywiołom.
Burza, niedoceniwszy ludzkiego trudu przeszła bokiem. Słońce goni mnie po ogrodzie, by na karku położyć świeżo usmażony, skwierczący kotlecik.