wtorek, 6 listopada 2012

A tymczasem w dolinie

Pewnego dnia z Zosią pojechałyśmy  do dolinki Kobylańskiej,
blisko nas, blisko Krakowa i co najważniejsze po sezonie. Czyli było
 pusto i cicho, zupełnie inaczej niż gdy przewalają sie tutaj tłumy
 krakowian z brzuchami wypełnionymi niedzielnym śniadaniem.
 Nie byłam tu od dzieciństwa, od czasu kiedy z rodzicami po niedzielnym śniadaniu....
 Wejścia do doliny strzegą stare stodoły na skalnych fundamentach,
tu i tam spostrzec można fantazyjny ganek lub inne drewniane cudeńko.
 Ale oto i sama Pani Dolina otwiera swoje bramy,
 w słońcu jest ciepło, ale w cieniu jakby od wieków trwa chłód skamieniały.
 Zosia na pierwszej zdobytej skale, z tyłu krzyżyk na pamiątkę śmierci 
jakiegoś wspinacza, lub pani wspinacz, jak podkreśliła mała kobietka. 
Takie czasy , że szescioletnie dziewczynki upominaja się o równouprawnienie
nawet w sprawie nagłej, acz romantycznej śmierci.


 Żaden krzyż Zosi nie powstrzymał przed wspinaczką na jedną z
 wyższych skał, wiadomo, że nie mogłam puścić jej samej.
 Widok zrekompensował wszelkie przydrożne trudności.
 Z powrotem na ziemi i ziemskie jabłka w nagrodę.

 W drodze powrotnej chatynka lepiona ręcznie z czynną, zewnętrzną
 wygódką po prawej (uprzedzając domysły nie sprawdzałam, tylko
 wychynął z niej pan zapinający spodnie.
Do zobaczenia w następnej dolince :)

10 komentarzy:

  1. Boziu, ileż razy ...
    Jako dziecko i z dzieckiem za rękę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spodziewałam się, że wyda Ci się znajoma. Musisz tęsknić, ja uciekałam i wracałam jak bumerang.

      Usuń
  2. Ty pójdziesz górą, a ja doliną ... ależ widoki z góry, i z dołu, i jeszcze takie chatynki się uchowały; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sama się dziwię tym chatynkom, ale mogą zniknąć w każdej chwili. Pamiętam jeszcze w centrum Krakowa takie ostańce, a moja mama to nawet kozę, po mleko do której chodziła, pamięta. A działo się to w odległości 15 spaceru od rynku głównego. Ł

      Usuń
  3. Piękno w czystej postaci. Dziękuję:-)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Też znam doline Kobylańską. Miałam okazje zachwycić się nią kilka dobrych lat temu, odbywając w tamtych okolicach długą wycieczkę rowerową. Było przepięknie! Pachniało jesiennymi liśćmi i wilgotną trawą...Do dzisiaj pamiętam też ten pęd powietrza w uszach, gdy gnałam z górki i te ogromne skały mijane po drodze. A człowiek taki maleńki...Jak zwykle w zetknięciu z prawdziwą wielkością i pięknem.

    Pozdrawia maleńka Ola i zaprasza do siebie na bloga, który też dopiero raczkuje!

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję bardzo za wycieczkę. Już prawie zapomniałam, jak tam ślicznie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Asiu,
    to się cieszę

    Olga,
    jak widzisz,dalej pięknie, dzieci to niezły pretekst, żeby samemu znów coś zobaczyć

    Owco Rogata,
    postaram się wycieczkować częściej, a jeśli uda mi się wskrzesić jakieś zapomniane obrazy, będę szczęśliwa.

    OdpowiedzUsuń
  7. Macie Wy prawdziwe szczęście mieszkać w zupełnie niezwykłym zakątku Polski! :D Ciumy dla Zosi i ukłony dla Męża!

    Pzdr.

    OdpowiedzUsuń
  8. ojoj ale wspomnienia....mieszkałem długie parę lat w Będkowicach więc widoki dla mnie znajome...ile kilometrów brzegami dolinek i po wierchucce.Pozdrawiam Przed stawami a za tym pseudo zamkiem ;-) jest fajna skała z niezłą jaskinią. i jeszcze jedno nad źródłem Będkówki jest jaskinia łatwo można wleźć i na końcu jest komora i na poziomie podłogi jest dziura na człowieka można sie przeczołgać do następnej komory . Aha W Brandysówce w Będkowskiej współwłaścicielka hoduje hucuły

    OdpowiedzUsuń