Problem z noszeniem desek wyjaśnił się sam, jeszcze tego samego popołudnia. Zaczęło się niewinnie, bólem głowy o piątej rano, czyli porze pierwszego śniadania Ani, która zmiany czasu nie przyjęła do wiadomości. Ja tą zmianę zaakceptować muszę ale nie potrafię jej zrozumieć. Szkoda, że w Polsce są dojarki automatyczne, na Białorusi dojarki, panie dojarki, udały się z delegacją do Wielkiego Wodza i pożaliły się, że krowy dojone o innej godzinie są zdenerwowane i dają mniej mleka. A ten pochylił swe królewskie czoło nad pełnym wymieniem i … sprawę rozpatrzył pozytywnie.
Wracając do tematu, we wtorek jak zwykle, najpierw jedno dziecko należy nakarmić, przewinąć, ubrać w brudne portki, bo czyste i tak po godzinie aktywności ich właścicielki, która jest ostatnio entuzjastką dłubania w podłogowych szparach, wyjadania resztek węgla z okolic pieca, wczołgiwania się za kanapę, zamieniłby się w szarą szmatkę, szczodrze przyozdobioną pękami kociej i psiej sierści. Potem drugie dziecko bardzo niechętnie nastawione do wstawania i wszelkich z tym związanych czynności trzeba jakoś ustawić do pionu, w tym czasie pierwsze dziecko sadzi kupę i robi się głodne. Opanowawszy jako tako sytuację trzeba to towarzystwo zawieźć w odpowiednim momencie, nie dopuszczając do powtórzenia się cyklu, do przedszkola i żłobka. Wracając należy tylko jeszcze złapać konie, które uciekają namiętnie z małego pastwiska (tylko niecałe dwa hektary), gdzie mają wiatkę i sianko. Wciąż uważają, że listopadowa trawa jest pod każdym względem lepsza od siana i że na małym pastwisku już całą zjadły, co według mnie nie jest prawdą, ale ja tylko człowiekiem jestem i na zielonym się nie znam.
Uporawszy się z porannymi czynnościami wreszcie można wrócić do stolarstwa, ale sprężać się trzeba bo dzień krótki, deski należy raz malnąć, potem szlifnąć i malnąć powtórnie, a tu jeszcze do Krakowa jechać wypada na umówione spotkanie. Więc stolarz bez warsztatu, nosi te swoje deski z korytarza do ogrodu, ale jego nóżki, zwykle wierne i zawsze gotowe nosić resztę stolarza, tam gdzie jego głowa szalona wymyśli, jakieś powolne i niechętne się zrobiły. Ale głowa uparta nie odpuszcza, -dam wam wieczorem poleżeć- próbuje przekupstwa w stosunku do nóżek a tu już rączki jakieś takie załamane się robią i zimno tak jakoś.
Norma nie wykonana a już trzeba jechać do miasta, po spotkaniu zakupy, trochę nie takie jak miały być, bo samopoczucie coraz dziwniejsze, ale w domu okazuje się że najważniejsza rzecz czyli jedzenie dla wrzeszczącego o nie kota jednak zostało dostarczone. W samochodzie dreszcze, bolą wszystkie stawy, wreszcie dociera do mnie, że może jestem chora, jadę od razu po jedno dziecko i dzwonię po pomoc, bo czuję, że sił w zapasie już niewiele. Jeszcze wnoszę deski, bo zawilgną, rozpalam domowe ognisko w kominku i piecu, pozwalam Zosi z góry na wszystko, i z trudem wchodzę po schodach do sypialni, po drodze kradnąc kołdry całej rodzinie. Kładę się i mierzę gorączkę, prawie 39, czyli walczę.
Do wieczora w lekkiej maglinie, słyszę fragment jakiejś rozmowy Zosi i K: - tato, ale mówiłeś, że tu są małe węże, co mają dwa duże ząbki, - mówiłem, że są małe węże, ale nie wiem jakie mają ząbki - słyszę zmęczony głos K. Widocznie temat zębatych węży ciągnie się od dłuższego czasu.
Dzień następny w stanie lekkiej nieważkości, czytam gazety z całego tygodnia, żałując, że nie zdążyłam zrobić łóżka, leżeć na materacu boleści, brzmi okropnie, brak mi też stolików nocnych, które już rozrysowałam. Moja babcia i prababcia nazywały te mebelki nakaslikami.
Żeby chwilowo zakończyć wątek stolarski, dodam tylko, że u nas w sypialni, oprócz mnie leży przygotowana do skręcania półka dla Zosi i szafa dla Ani a w salonie szafki kuchenne. Krasnoludki zwąchawszy grypę na długo przed wystąpieniem pierwszych objawów, z hejho na ustach udały się do lasu i urządziły się tam na czas zarazy.
A ja dzisiaj czuję się na tyle dobrze, że pierwsze pół dnia przespałam a teraz siedzę z nogami w kominku i staram się wywiązać z obietnicy. Zdjęć nie dodają, bo nie wiem, gdzie jest aparat. Spanie w dzień to niesłychany luksus, K uważa, że ponieważ trochę przesadzam próbując robić wszystko naraz, mój organizm ucieka w chorobę i tym samym zmusza mnie do odpoczynku. Pamiętam opowieść znajomej, która wylądowała w szpitalu z powodu jakiegoś urazu, kuracja przebiegała prawidłowo, tylko lekarze byli zaniepokojeni, ponieważ cały czas spała, czasem tylko coś jedząc. Po czterech dniach przeciągnęła się, wstała i powiedziała: - no wreszcie mogłam gdzieś się spokojnie wyspać.
Rozumiem Cię...
OdpowiedzUsuńświetne pióro :-)
OdpowiedzUsuńCiało się upomniało i wzięło co mu należne.
OdpowiedzUsuńPodziwiam prace stolarskie!
Zdrowiej!
Dziękuję za komentarze, zdrowieję, spoko, spoko
OdpowiedzUsuńDzieci są rozsądne i logiczne, więc nikt ich żonglowaniem czasu nie omami. Moje też ignorowały głupie wymysły.
OdpowiedzUsuńOdeśpij co się da, i jeszcze na zapas! Dobrze, że masz gdzie zadzwonić i pomoc z odsieczą nadciąga. Wielki skarb, taki numer.
Pzdr.
Zdrowiej, Stolarzu, zdrowiej i trochę odpoczywaj, bo cielesność się znowu zbuntuje, pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńGo i Rado,
OdpowiedzUsuńnumeru nie dam, hi, hi
Mario,
śpię i śpię ostatnio i czytam...