niedziela, 9 stycznia 2011

Kozie sprawki

Za oknem mgła, śnieg znika, przybierając przedtem swoją najohydniejszą postać szarej, mokrej brei. Z przyjemnością więc, wracam myślami do upalnego, majowego dnia, kiedy przybyły kozy. Wyszły z samochodu, dostałam jeszcze łańcuch i znajomy, który je przywiózł, odjechał, pozostawiając mnie z nowymi zwierzakami. Byłam chyba w siódmym miesiącu ciąży i toczyłam się z trudem. Mama koza z jakiś przyczyn również ledwo chodziła, myślę, że większość życia spędziła w strasznej ciasnocie i po prostu nie potrafiła używać nóg, poza tym miała przerośnięte racice. W tym kłopocie pomógł kowal od koni, gratis i bez marudzenia, że na przykład to poniżej jego godności. Jestem tak przyzwyczajona, że co fachowiec to problem, że normalne zachowanie, przyjemnie mnie zaskakuje.
Ale wracając do owego majowego dnia, przebycie około 300 metrów dwóm niesprawnym stworzeniom, czyli mnie i kozie zajęło 40 minut. Pokazałam kozie i jej dzieciom, koziołkowi i kózce, wiatkę i pastwisko z ogrodzeniem dla koni z desek, czyli takim, jakie każda koza bez trudu sforsuje. Po czym zostawiłam je tam bez żadnego wiązania. Miały około 1,5 hektara do dyspozycji. I zgodnie z tym na co liczyłam, nie wychodziły, upały i deszcze przesiadując w wiacie, ale do czasu..... Przychodziłam do nich codziennie z jakimś ekstra smakołykiem, typu suchy chleb i patrzyłam jak mama koza przeistacza się w kipiące energią stworzenie, na gwizd przybiegające galopem. Obserwowałam co lubiły jeść, na przykład pokrzywy, co raz skończyło się płaczem Zosi, która usiadła na pniu drzewa, a w tym czasie koza zerwała tą parzącą roślinę i mając ją w pysku, podeszła do mojej córeczki od tyłu i oparła głowę na jej ramieniu. Objadały się dzikim bzem, całym z wyjątkiem mocno zdrewniałych części, lubiły gałązki drzew owocowych i mnóstwo innych roślin, o których nic nie wiem. Trawą też nie gardziły, ale skubały raz z jednego rodzaju, raz z innego. Wszystko co przyniosłam z domu podlegało selekcji i najlepsze rzeczy zjadane były najpierw (na przykład suchy chleb, skórki z bananów i pomarańczy) lub wcale z powodu obfitości paszy, teraz zimą pożerają wszystko.
Pewnego dnia usiadłam sobie koło imprezowego domku skąd mam widok na pastwisko i ujeżdżalnie a znajomy poszedł na spacer zabierając Bezę, zapomniałam wcześniej napisać, że Bezę kozy tolerowały, dopóki na zaglądała im do miski, wtedy bywała przesuwana w inne miejsce,co wywoływało zawsze zdumienie na jej poczciwej mordzie, wobec straszliwej agresji świata. Wybrał się więc z Bezą, a wrócił z Bezą i trzema kozami, - dlaczego je Pan zabrał, krzyknęłam w złości, bo będąc w ciąży nie przepadałam za marszem z kozami na sznurku, w celu ich odprowadzenia.- ależ to one poszły z nami na spacer, byliśmy pod stodołą, w lesie i wróciliśmy polami. Od tego czasu musiałam niestety wiązać na noc Bródkę, jak nazwała Zosia kozę-mamę, bo inaczej jak się spóźniałam to szła szukać towarzystwa. Koziołek wyjechał, bo niedługo byłby zdolny do krycia mamy i siostry, a mała kózka rosła jak na drożdżach.
Już po urodzeniu Ani zdarzyło się, że jak zwykle biegiem zrobiłam, co trzeba w gospodarstwie i pędem wróciłam od kóz do samochodu, bo byłam umówiona w Krakowie na ważne spotkanie. Otwieram drzwi, a za mną stoi mała kózka (już nie taka mała) i chyba chce gdzieś pojechać. Próbuję ja złapać, a ona hyc, ucieka.
Trochę korzystając z doświadczeń z końmi i pamiętając o ciekawości kóz, weszłam z owsem do łazienki w domku imprezowym. Już po chwili słyszę: tup, tup, tup na schodach, widzę przez szparę, że kozula zagląda wszędzie, opiera się przednimi nogami o stół i po coś sięga, potrząsam wiadrem, wchodzi do łazienki i jest już moja. Jako nienawykła do powrozu wyprawia po drodze na pastwisko różne harce, ledwo jestem w stanie ją utrzymać.
Co działo się po przejściu do zimowej wiaty, już pisałam na stronie stadniny w zakładce blog z datą 08.12. O inteligencji kóz i innych zwierząt, które dane mi było obserwować, opowiem niedługo.

 Na pierwszym planie Zosia i Beza, z tyłu Wiktoria, córka koleżanki i jeszcze bardzo mizerna Bródka z dziećmi.

1 komentarz:

  1. Witaj Łucjo dzielna kobieto :)
    Bardzo lubię czytać Twoje wpisy, wyobrażam sobie tą scenę którą opisałaś, koza na sznurku i Ty z brzuchem, no wiem że pewnie to nie było dla Ciebie wtedy zabawne ale ja się uśmiechałam czytając.
    Pozdrawiam i proszę o kolejne wspominki

    OdpowiedzUsuń