środa, 5 stycznia 2011

Miejski zgiełk pozostawiając, na wieś spokojną się przeprowadziła i ...

Dzień dość ciężki, mój pies obronny labrador odmówił dalszej współpracy i koło godziny17 padłwszy przed kominkiem chrapie do teraz (21 godzina na zegarze jak byk stoi). Obok z przerwami chrapie kot i do niedawna, dzielny niemowlak Ania. Niestety aparat fotograficzny odmówił współpracy i dokumentacji jak na razie nie będzie (boleje nad nie uwiecznieniem na pastwisku koni biegającego w najlepsze dzika, gdzieś koło godziny 14) . Zosia sprząta od godziny swój pokój po odwiedzinach hydraulika z córką. Podczas gdy dziewczynki demolowały tylko pokój Zosi, Pan hydraulik zajął się resztą domu, a zwłaszcza tajemniczym zagadnieniem gotowania wody w podkowie, znajdującej się w piecu kuchennym, która to woda następnie przemieszcza się gwałtownie w całej instalacji i powoduję taniec brzucha w wykonaniu naszych miedzianych rurek.
Ale zacznijmy od rana, a więc mąż pojechał do pracy dość wcześnie, Zosia natomiast do przedszkola wcale, bo wczoraj moja mama jakiś stan podgorączkowy u niej wykryła. A ja, zostawiwszy przy łóżku Zosi radyjko do komunikacji z pastwiskiem cichaczem wymknęłam się z domu i myślałam, że dzień jak co dzień.. a tu niespodzianka. Wiozę owieczkom siano na saneczkach a tu całkiem nowa, mała owca stoi obok mamy. Spodziewałam się jej trochę później, więc wpadłam w lekką panikę, bo urodziła się w warunkach jak na niemowlę trochę arktycznych. W dodatku z mamy nie leciało mleko. Nie wiedząc czy to problem hydrauliczny u owcy, czy moja kompletna nieumiejętność dojenia, zrobiłam krótki przegląd kół ratunkowych i wyszło mi, że źle nie jest. Mleko modyfikowane Ani w domu jest, i buteleczką do picia herbatki się ewentualnie z owieczka podzieli. Pocieszona, zdarłam z siebie polar, zapakowałam owcze dziecię,i mamę na końskim uwiązie już mając, pogalopowałam do domku imprezowego. Tam położyłam małe na kocu, przyniosłam, siano, słomę, wodę i rozpaliłam w kominku. Następnie dokonałam następnej próby dojenia i tym razem biała ciecz z dużym ciśnieniem zbryzgała mi prawy okular. Hurra, udoiłam pół kubka, wsadziłam w drugi z ciepłą wodą, a to dla utrzymania temperatury i łyżeczką do herbaty ładowałam mleko do małej mordki. Skąd wiedziałam co robić, byłam świeżo po nocnej lekturze opowieści z Kresowej Zagrody (http://kresowazagroda.blogspot.com/) i dzięki szczegółowej instrukcji działania, w przypadku nagłego wysypu kozich niemowląt, wiedziałam co czynić z owieczką. Zadziałało, po jakimś czasie małe wstało na komiczne, za duże nogi i złapało cycek. UFF.
Nie było mowy o odpoczynku, przyszły konie na owies, musiałam również odpalić generator przy pomocy jeepa i włączyć pompę, żeby nalać koniom do wanien świeżej źródlanej wody, wydobytej z bagatela, głębokości 50 metrów. Następnie musiałam konie przeprowadzić pod wiatkę, gdzie zwykle się je siodła, tym razem miały pozować do zdjęć za jakąś chwilę i wiadomo było, że czasu na szukanie ich już nie będzie. Zawiozłam im tam siano na sankach i w te pędy do dzieci. Zosia się ubrała, Ania spała, znowu mi się udało. Śniadanie. Karmienie Ani, kupa i takie sprawy, dołożyć do pieca, kominka, przynieść drewno. Dzwoni Pan od marchewki, że jedzie i Ulla, że z dziennikarką zbliżają się nieubłaganie. Jadę, owczy potomek coraz żwawszy, marchewka nawet pachnie, co się tej ze sklepu nie zdarza. W czasie rozładunku, rachunków, liczenia worków udzielam wywiadu. Potem zostało już tylko załadować przyczepę sianem, zawieść do stodoły, zdążyć nim puszczone już konie, po następnej dawce owsa zaaplikowanej koło wanien ( kilometr dalej), dojdą do stodoły, bo inaczej znowu jeepowi wycieraczki pourywają. Potem zostaje wrócić, cofnąć przyczepką pod wiatę, nie trafiając w słup konstrukcyjny, bo jeszcze mi tylko katastrofy budowlanej brakuje. Teraz do domu, obiad, pies, kot, Ania, Zosia, piec, kominek, zaraz nadjedzie hydraulik.
Jest 22, muszę jechać do owczej rodziny, dołożę im do kominka, bo -17 na termometrze,przez moment myślałam, że -12, tak się trochę nadchodzącym ociepleniem przejęłam za bardzo.
Pół godziny później jestem z powrotem, czy to naprawdę wszystko na dziś. Wygląda na to, że zaraz mogę wziąć książkę do ręki i obudzić się z nią na głowie jak co rano.
Ciekawe, czy wszyscy po przeprowadzce na wieś spokojną, mają taki rozkład dnia, bo dzisiejszy dla mnie, poza przybyciem nowej istoty, to nic nadzwyczajnego. Mimo tego, że czasem czuję się jakby mnie traktor przejechał, lubię bardzo to moje gospodarowanie i coraz trudniej wybrać mi się do miasta. Dobranoc.

3 komentarze:

  1. Witaj.

    To dość typowe zjawisko. My się co prawda akurat w tej chwili lenimy jak leniwce - ale przy 5 koniach i 1 kocie jest to na pewno łatwiejsze niż gdy się ma na głowie więcej inwentarza - a i tak wcale nie udaje się nam to nazbyt często...

    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdrościmy zwierząt, ziemi i herkulesowej kondycji!!!
    Pozostajemy pod urokiem
    POzdro

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam po raz pierwszy, super blog i czytam od postu do postu:) podziwiam ludzi z pasją i będę zaglądać,pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń