piątek, 15 kwietnia 2011

Kilka zwykłych dni

Wtorek
Przerwałam prace polowe, czyli wożenie kamieni taczką i budowanie z nich murka oporowego, żeby mi ziółka pod dom nie zjechały razem ze skarpą. Przerwałam wożenie Ani wózkiem w różne miejsca ogrodu (brzmi za dobrze, to na razie hodowla chwaściorów z korzeniami jak liny okrętowe), żeby mi bachorek pozwolił na owe prace polowe. Tu okazało się w miarę szybko, że odpowiada jej siedzenie z lekką tendencją do zwisu, tuż nad grządką, gdzie na przemian machałam łopatą i kopaczką, wyciągając jakiś niesamowite kłębowiska systemów korzeniowych, które sądząc po rozmiarach może miałyby jakąś wartość historyczną. Ania musiała natomiast zahipnotyzować katorżnicza praca rodzicielki i posapywanie w różnych tonacjach, bo przez długi czas nie wydawała żadnego dźwięku.
Zgadnie z zapowiedziami zaczęło zanosić się na deszcz więc ewakuowaliśmy się całym towarzystwem do domu. Były z nami jeszcze kot i pies. Nadszedł deszcz i nie mogę napisać, że pada, leje lub coś podobnego. Nie, dzisiaj stanowczo podlewa. Nawet jestem rozczarowana, bo już się przejaśnia, czyli trochę za wcześnie kończy się podlewanie.

Zosia w przedszkolu. Wyjścia do tego przedszkola to osobna historia. Ania zasypia łatwo i o przyzwoitej porze, jej siostra natomiast nakarmiona, umyta, i po przeczytaniu bajki, najchętniej zaczęłaby nowy dzień. Rano ten nocny potwór zamienia się w śpiocha-niewiniątko. Gdy wreszcie wszyscy są ubrani zaczyna się procedura opuszczania domu. Po pierwsze Ania nadyma się tak, że robi się z niej niemowlak o numer większy i sadzi kupę. Rozpakowuję ją szybko z kilku ubranek i przewijam. Ubrana Zosia pyta się czemu tak ją pośpieszałam skoro teraz nie idziemy. Ruszamy, po drodze wyrzucam kota z domu jeśli nie pada, a zostawiam Bezę. Pędzimy do samochodu, Zosia zapięta już w foteliku przypomina sobie, że nie wzięła konika, którego obiecała pokazać Ali. Po minie widać, że ten konik, lub jego brak, zadecyduje o dalszych losach świata. Za to odpowiedzialności nie biorę. Wracamy. Korzystając z otwartych na moment drzwi kot włazi do domu a wyłazi Beza. Siedzimy już w aucie gdy z kolei mama czyli ja, stwierdza, że zapomniała komórki...
Po obiedzie odwiedził nas Pan Bronek z pieskiem, który, gdy tylko właściciel spoczął na krześle, wskoczył mu na kolana i tak ku zachwycie Zosi, odbył całą wizytę. A powód był niebagatelny, Pan Bronek zgłosił gotowość (ale jak się już odrobi z wiosennymi pracami) pomocy przy budowie ganku. Pozostają drobne kwestie tego typu, że on najchętniej budowałby ganek gdzieś z boku na leżąco a potem czterech silnych by go przeniosło, a ja wolałabym, żeby budować od razu tam gdzie ma być i w pozycji pionowej. Chociaż w najgorszym przypadku, gdy w okolicy nie znajdzie się czterech silnych (lub czterech trzeźwych silnych) będziemy mieli obok domu znowu coś dziwnego, można będzie na przykład wczołgiwać się tam w czasie upału. Dziadek powiedział, że ganek musi stać na pniokach, zrobiłam wielkie oczy, ale szybko okazało się, że chodzi o betonowe słupki. Czyli koniec końców ganek już prawie stoi.

Środa
Odwiozłam Zochę do przedszkola, potem dałam kozom siano i poszłam zobaczyć, czy konie raczyły zjeść swoje. Oczywiście, że nie, są zachwycone nowym pastwiskiem ze starą wiatką i mimo że, zamiast tradycyjnych, w kulki toczonych końskich gówienek, sadzą mokre, zielone krowie placki, dają mi do zrozumienia, że siano mają, żeby to ładnie ująć w tylnej części konia.
Reszta dnia w Krakowie. Załatwiwszy sprawy urzędowe, pojechałam do Tesko, czasem kupuję tam wybrane rzeczy całkiem dobrej jakości, za to o 30% taniej niż w sklepach blisko mojego domu. Poszłam do punktu obsługi klienta, żeby dowiedzieć się dlaczego nie przychodzą do mnie żadne rabaty z tytułu posiadania karty klubowej. Pani podała mi bardzo stary telefon, w którym siedziało echo i wykręciła numer na infolinię. Podałam pani siedzącej w telefonie numer karty, potem gadało z nią echo, potem nastała cisza i pani powiedziała, że właścicielką karty o numerze podanym przeze mnie jest kobieta o imieniu Barbara. Czyli nie dostaje żadnych kuponów rabatowych, bo nabijam konto jakiejś Barbarze. Telefon powiedział, że mogę reklamować, jeśli znajdę małe karty z numerami. Gdzie one mogą być nie mam pojęcia. Ładna mi historia, podmienić kartę mogła tylko kasjerka, bo to jedyna osoba której daje się te karty do ręki. Moja oryginalna musiała zostać zniszczona, bo nie przychodzą rozliczenia. Inwencja ludzka ciągle mnie zaskakuje chyba, że moje domysły są błędne. Ale pewnie było warto, jakieś dwadzieścia, trzydzieści złotych Barbara jest do przodu. Wyrobiłam nową kartę, a te cudzą zniszczyłam, ciekawe, czy przytrafiło się to komuś jeszcze?
Przez tą historię stałam się bardziej czujna i wychwyciłam szepty dwóch starszych panów, ukrytych za stertą pomidorów: - tak, tak, udało im się zmylić pilotów...., - no ale wie Pan, ten magnes, co ich nim ściągnęli to musiał być duży, chyba, - Panie, jaki magnes, tą mgłę rozpylili i bach. W tym momencie Pan po lewej, w emocjach zgniótł pomidora.

Czwartek
Obrzydliwie, zimno, poda, rozmierzam półki w kuchni i jadę do składu drewna obejrzeć deski. Kupuję też kilka roślinek i jeszcze nasiona na moje zniecierpliwione grządki. Jak Ania zasypia jadę do zwierząt i przywożę przyczepkę pełną efektów końskiej przemiany materii. Po przedszkolu Zosia namawia mnie na rower , ładuję Anię do wózka i jedziemy. Wracamy nieco zmarznięte i oblepione gliną, wózek ma wielkie, gliniane oponki. Sprzątanie domu, kolacja. I ledwo żyję, a nic nie zrobiłam, nie ma żadnego widocznego efektu, nawet nie zdążyłam zasadzić wszystkich porzeczek.

Piątek czyli dzisiaj
I nadeszła ta chwila, gdy dzieci potwory prawdopodobnie poszły spać. Cóż z tego, nogi już nigdzie nie chcą chodzić (zwłaszcza po schodach), a myśl ciężka jak glina, zdania kleją się do siebie, zamiast być lekkie, mądre, podane na chmurce z wyrafinowanego humoru. Na próżno wbijam szpadel poszukiwacza złotych grudek myśli w wyjałowioną breję, dniem powszednim zabarwioną na szaro. Nawet złotego pyłu natchnienia szukać tam dziś próżno. Tylko odwrócone chwasty kawałków wspomnień, wydarzeń ostatnich, pokazują wysychające korzenie.
Tak wygląda próba pisania po połowie dnia spędzonej w sklepie budowlanym (bo dom trzeba powoli doprowadzać do wyglądu, który nie powoduje chęci ucieczki u mniej odpornych) i drugiej połowie, w pozycji scyzoryka, poświęconej wydzieraniu ziemi roślinom niepożądanym, aby na ich miejsce wprowadzić inne.
Posiałam buraki, marchewkę i szpinak, posadziłam porzeczki, po dwie z czerwonych, czarnych i białych (już kilka krzewów czerwonej mam, bardzo lubię z cukrem) i trzy agresty. Dosadziłam dziesięć truskawek od Holendra z Zabierzowa. Trudno go było zrozumieć ale sympatyczny gość i kolejny pasjonat.

Odwożąc Zosię do przedszkola, z Anią na pokładzie gotową na zwiedzanie wystaw casoramicznych (tak nazywa się panorama w Castoramie), musieliśmy wjechać do koni. Zaniepokoiła nas biała plama leżącego konia. Bo siwa Eureka jako szefowa nigdy jeszcze nie dała mi się przyłapać na polegiwaniu. Była zawsze ponad to, bez wytchnienia lustrująca okolicę w poszukiwaniu potencjalnych wrogów jej stadka. A teraz leżała z łbem na ziemi, nawet nieco w dół, dziwnie, niepokojąco. Ja już miałam galopadę myśli, pewnie kolka po mokrej trawie, żaden z moich koni, zawsze mających hektary do biegania nigdy nie miał kolki. Ale zawsze może być pierwszy raz. Jednak, gdy tylko zbliżyliśmy się do ogrodzenia, podniósł się siwy łeb, uszy jak radary śledziły samochód. Gdy wysiadłam już stała, brudna jak nieboskie stworzenie, z miną pod tytułem: człowieku, co się czepisz, nie masz swoich problemów? Zdawała się być lekko urażona, że śmieliśmy ją podejrzewać o jakąś chwilę słabości.
Konie od tygodnia są na nowym pastwisku z wiatą. Czują się tam dobrze, co dały wczoraj do zrozumienia, dając na moją cześć widowisko brykania, walk pozorowanych ( Odys prowokował do tego Skarpetę) oraz skakania do góry na czterech nogach w czym specjalizuje się Odys.

Doszły mnie słuchy i w dodatku z różnych źródeł, że niektórzy życzyliby sobie więcej o moich przygodach poczytać. Postanowiłam zwalczać wieczorną umysłu mroczność oraz skłonność tego organu do popadania w bezczynność i spróbować codziennie coś spisać. Czy jakość nie uległa ilości, czy taki dziennik będzie ciekawy? Postaram się robić zdjęcia choć taszczenie aparatu i pamiętanie o nim jest trudne.

10 komentarzy:

  1. ale się dzieje, że nie można nadążyć ;)..chwasty zawsze najlepiej rosną, i najszybciej :)..Ania przynajmniej nałyka się świeżego powietrza :D..dobrze, że konikom dobrze :)..ja nie mam karty, nie zbieram punktów..

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja to najchętniej nie miałabym dowodu osobistego i numeru pesel, bo mnie denerwuje, że wszędzie go chcą. Ale wtedy się nie istnieje, po prostu.

    OdpowiedzUsuń
  3. no właśnie, człowiek się nie liczy, tylko numerki..ja prawie nie istnieję :)

    OdpowiedzUsuń
  4. to jesteś prawie szczęśliwy :)

    OdpowiedzUsuń
  5. no i najlepiej jeszcze wyrzucić zegarek :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ad wtorek. - "pnioki" to bardzo fajny archaizm. Pecki - ersatz fundamentów - bo to o nich tu mowa, w bardzo starodawnych czasach, były rzeczywiście z dębowych pni. Nasza Żaba to też Nocny Potwór ! :D
    Ad. środa - pomidor następną ofiarą spisku ruskich i tuskich? No, ale skoro kradnie się karty rabatowe z Tesco to znaczy, że wszystkiego się możemy spodziewać.
    Ad. czwartek - Jej, ciekawe skąd my to znamy? Ale maliny wsadziliśmy wszystkie! :D
    Ad - piątek - Go twierdzi, że Cię świetnie rozumie. Cały piątek, jak Mały Książę z planetki B-612 wykopywała sadzonki rodzimych baobabów czyli, jak to tutejsi mówią "dzikiej hreczki", zostawiając na Mężowskiej (czyli Mojej ! :D ) Głowie najtrudniejszą część roboty czyli zwiad, logistykę i dbanie o sympatyczną atmosferę. :D
    Pozdrawiamy serdecznie. :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Ale miło mieć tak uważnych czytelników.
    Tak, dla pracującej kobiety należy zadbać o miłą atmosferę. Co jakiś czas należy mówić, żeby tak ciężko nie pracowała (a nuż wieczorem padnie i kto położy dzieci spać). W wyjątkowych okolicznościach można pomóc, np. orientować się gdzie jest łopata.:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak ktoś fajnie pisze to i czyta się fajnie! Wreszcie ktoś docenił mój wkład w robotę! Nie tylko, że pokazywałem Żonie, co jeszcze jest do usunięcia i gdzie ma wywalać taczki, ale jeszcze dodawałem Jej otuchy zachęcającymi okrzykami i sentencjami klasyków! A ponad to, żeby sprawić Jej przyjemność wypiłem duszkiem piwo po które Ją wysłałem do sklepu, żeby tak ciągle nie machała łopata. ! Cium !

    OdpowiedzUsuń
  9. To dobrze, że wprowadzasz jakieś urozmaicenia. Udowodniono, że wtedy wzrasta wydajność. Przerw jednak nie można robić zbyt często.To ładnie, że wypiłeś to piwo, inaczej byłoby niegrzecznie, skoro specjalnie pojechała... Ważne jest oczywiście, wyszukiwanie Żonie następnych prac, gdy któraś dobiega końca, nadaje to jakiś sens jej życiu. Tylko uważaj na siebie, wiosna jest zdradliwa i łatwo się zaziębić. Latem można przynajmniej wszystkim sterować spod parasola w ogrodzie. To tylko takie drobiazgi, tak dla przypomnienia, bo widzę, że jesteś świetnie zorientowany w temacie!
    Pozdrów Go, gdy nadjedzie z taczkami:)

    OdpowiedzUsuń
  10. najlepiej grafik rozpisać na cały tydzień ;)

    OdpowiedzUsuń