czwartek, 28 kwietnia 2011

Pomnikomania w Parku Jordana

Nie wiem, co stało się z ostatnimi dniami, pamiętam, że w sobotę dzieliłam czas pomiędzy Anię, ogród a porządki w domu, z którymi wcale nie przesadzałam. Rychłe nadejście rodziny stało się raczej pretekstem do posprzątania miejsc prawie nie ruszonych od..... po namyśle wstyd się przyznać. Prawda jest taka, że zawsze jest coś ciekawszego do zrobienia.
Zosia pojechała do babci, do Krakowa i korzystała z miejskich rozrywek, typu jazda na rowerze po Parku Jordana. Ciekawe, bo jakby ktoś coś zepsuł w maszynerii czasu, mogłaby tam spotkać swoją mamę z poobijanymi kolanami, pędzącą na składaku, lub w cieniu sosny pasącą świnki morskie z koleżankami. Jazda na przedpotopowych, ciężkich wrotkach też sprawiała nam kupę radochy. Dopiero dziś mogę docenić jakich to cudów dokonywała jedna z matek, której córka (od razu tnę głowę wszelkim pomysłom, że o mnie tu mowa) codziennie wracała z dwoma okrągłymi jak spodki, dziurami na kolanach. Skąd brała nowe rajtki powszednie i niedzielne (w odświętnych to dopiero były dziury), w tych siermiężnych czasach, a może cerowała je co wieczór bardzo starannie. Cześć i chwała mamom z tamtych lat, choć wtedy nikomu nie śniło się o dzisiejszych problemach, bynajmniej nie wynikających z pustych sklepowych półek. Zimowe zabawy polegały na tarzaniu się w śniegu, aż do przemoczenia ubrań, co odbywało się na lekcjach wychowania fizycznego, polegających teoretycznie na zjeżdżaniu na sankach z górki w parku. Ociekając wodą chcieliśmy wzbudzić litość w nauczycielach prowadzących kolejne lekcje, co nigdy nie przynosiło efektu. Do naszych po szkolnych rozrywek należało także pędzenie z psimi zaprzęgami, szlakiem bohaterów Londona i Curwooda. Park Jordana grał Daleką Północ a nasze zwykle małe kundle były dzielnym Białym Kłem, wszystkie do spóły. Niekoniecznie chciały ciągnąć sanki, ale to też nie przeszkadzało nieustraszonym myśliwym i odkrywcom.
Dzisiejszy Park Jordana nie ma już tego dawnego ducha tajemniczości. Jest wygodny, nowe place zabaw ze specjalnym elastycznym podłożem, bieżnie, boiska, tereny dla akrobacji na rolkach i deskach, ścieżki zdrowia. Mały pociąg biorący we władanie obwód parku, szalone, ni to rowery, ni samochody na pedały, szerokie jak alejki, którymi podążają, spychając spacerowiczów na zaminowane pobocza. Wreszcie urządzenia do drenażu kieszeni rodziców, typu wielkie przeźroczyste kule na sznurku w sadzawce opodal górki, do których dzieci wchodzą na moment, żeby po raz kolejny w historii świata chodzić po wodzie. Taka zamknięta kula to świetne miejsce na przekazywanie zarazków, może iść w zawody ze słynnym saturatorem z mojej epoki. Jest, jak kiedyś i dzisiaj, robiona na poczekaniu wata cukrowa, ale w Wielką Sobotę zabrakło cukru.
Za moich czasów Park i Błonia poza niedzielami, były pustawe, ciche, przemierzane przez okolicznych mieszkańców, lub wytrwałych rowerzystów. Dziś dużo ludzi przyjeżdża samochodami. W ładną pogodę zajęte są wszystkie ławki, place zabaw z daleka rozkwitają kolorowo ubranymi dziećmi. Ale przecież po to są parki. Zosia jest zawsze zachwycona mnogością rozrywek, tylko nie wie jeszcze, że coraz mniej jest parku w jej ulubionym Parku Jordana. Coraz mniej trawy, tam gdzie kiedyś galopował po prerii Old Shatterhand, w postaci jej mamy dosiadającej znaleziony patyk, dziś jest nowy rozpasany plac zabaw, wypuszczający co jakiś czas z podziemi nowe odrosty huśtawek. By się bawić, a raczej korzystać, nie trzeba już używać wyobraźni, odwoływać się do książek.
Teraz bywam tam rzadko, ale chyba najbardziej uderzającą zmianą jest wysyp pomników Wielkich Polaków. Tylko dlaczego Park coraz bardziej przypomina cmentarz ? Wygląda na to, że do głosu dorwało się Stronnictwo Zwalczania Zieleni, bo coraz więcej trawy zalane zostaje asfaltem, by tworzyć placyki , do placyków nowe alejki, oczywiście na każdym placyku, na kamiennym cokole widnieje skamieniałe oblicze Zasłużonego Polaka. Nazwiska tak wielkie, że powinny wszelką porazić krytykę, strachem przed posądzeniem, że to przeciwko osobie, a nie miejscu głos się zabiera. Sto lat temu z okładem, w zamyśle projektanta, od początku istniał skwerek z pomnikami. Tyle, że założenie jego wynikało logicznie z przecinania się głównej alei z bocznymi, które zaprojektowano jako koło, na jego większym okręgu sławni mężowie skromnie wychylają nosy z nisz w grabowym żywopłocie. Na środku stoi pomnik doktora Henryka Jordana, ale uważam, że mu się takie centralne miejsce absolutnie należy. Będąc radnym Krakowa a równocześnie pomysłodawcą parku, sam go ufundował . Wyobrażacie sobie dzisiaj tak niedorzeczne zachowanie?? Będąc u władzy dawać innym ze swojego??! Przecież najpierw należy zafundować coś sobie za pieniądze innych, potem innym za ich własne pieniądze należy sfinansować swój pomysł, byleby nie był zbyt prozaiczny, jak na przykład łatanie dziur, czy naprawa ścieżek rowerowych po powodzi.
Wracając do tematu, nowe pomniki rozlazły się już we wszystkie możliwe strony. Przeczytałam przed chwilą, że po katastrofie rządowego samolotu w kwietniu 2010, natychmiast przygotowano serię zamachów na ocalałe trawniki.
Kiedyś Park był na obrzeżach Krakowa, otoczony wsiami, tonący w zieleni. Dzisiaj jest niewątpliwie parkiem miejskim. Dajmy spokój tym plackom trawy, które w nim zostały.
Dzięki swoim dzieciom wracam na ścieżki dzieciństwa i trzeba się pogodzić z tym, że niektóre z nich już nie prowadzą do zaczarowanych ogrodów, kończą się betonowym murem dzisiejszego świata. Czasem nawet wisi tabliczka: Wszelkie próby przenikania myślą surowo wzbronione.

5 komentarzy:

  1. Ech wspomnienia ... Pamiętam jeszcze Park Jordana z ziemnymi dróżkami (bez asfaltowych alejek) i z niekoszoną trawą po szyję lub powyżej pasa (zależnie od wieku). W Parku Krakowskim uczyłam się jeździć na łyżwach.
    Wszystko się zmienia i są to zmiany nie do zatrzymania. Może już niedługo parki z trawą i zaroślami do buszowania, będą odtwarzane jako małe skanseny pt. "Jak kiedyś bawiły się dzieci". Będą tam gumy do skakania, gra w klasy i trzepak.
    Na szczęście cud wyobraźni dziecięcej, również na asfalcie, pośród betonowych murów, potrafi stworzyć miejsca zaczarowane. Mam na myśli taką wyobraźnię, w której telewizja i szkoła pozostawiły choć trochę miejsca na własne czucie.

    OdpowiedzUsuń
  2. I będąc staruchem (mówię o sobie :)) nigdy już się nie zobaczy krainy dzieciństwa własnymi oczami. Za to gdzieś w duszy pozostaje na zawsze nietknięta. Tam można bezpiecznie i bez zdziwienia powracać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nosimy w sobie różne obrazy z dzieciństwa i wracając do nich później, nic nie jest już takie samo, jakieś mniejsze, nie takie kolorowe i bez tajemniczości. I dobrze, że nosimy te obrazy w sobie i jest w nas trochę dziecka. Na Pogórzu obserwuję dzieciaki, one bawią się, biegają, grają w karty, prym wśród chłopaków wodzi dziewczynka, Asia, śliczna czarnulka, nie potrzeba im TV i komputera, patyki i wojna. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam GRUSZKĘ ! :D Wielką, żółtą i z cieknącym dwoma strumieniami po brodzie, sokiem! Kwintesencja dzieciństwa!
    W życiu już takiej GRUSZKI nie spotkałem. A zajadam się namiętnie. Cium.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mario,
    bardzo się cieszę wiedząc, że w Twoich stronach jest Asia ze swoja nie wirtualną bandą.
    Go i Rado,
    ja co roku czekam na gruszki, rzucam się łapczywie......i czegoś brak. Teraz wiem czego :)

    OdpowiedzUsuń