środa, 20 kwietnia 2011

Nie wywołuj wilka z lasu

Poniedziałek, betonowy wilk

Nie wywołuj wilka z lasu,
lub przygotuj się zawczasu,
bo nie minie jedna chwilka,
a już ujrzysz obok wilka.

Dzień zapowiadał się nadzwyczaj spokojnie, przedpołudnie piękne i przyjemne, słońce, łagodny wietrzyk. Obowiązki głównie około domowe. Do czasu. Ale rozkoszujmy się jeszcze tą chwilą, gdy podgrzewana w plecki porannym słoneczkiem, spacerowałam z aparatem i sprawdzałam, czy wszystkie posadzone roślinki mają się dobrze.
                                 roślinki pokojowe miały się bardzo dobrze

                                 przeniesiony ziołowy ogródek też

                                wschodzi rzodkiewka, jestem dumna
                                plantacja pokrzyw ma się świetnie
                                 porzeczki zadowolone z życia
                                wszystkie kwiatki też

                                nic dziwnego, bo Ania nad wszystkim panuje

Po południu zapakowałam Anie i Bezę do auta i udałyśmy się po Zosię do przedszkola. Potem pojechałyśmy do kóz i koni.
                                 Zosia sypie kozom na głowę nasze odpadki kuchenne

Muszę przyznać, że przez cały dzień myślałam o budowie wiaty dla koni, tym razem już bliżej domu. Rozmierzałam, dumałam, liczyłam. Rozważałam sprawę betonu, bo takie nasze chałupnicze mieszanie w taczkach to straszna harówa. Więc może lepiej kupić gotowy....Aż tu nagle telefon do sąsiada: - nie chcecie trochę półsuchego betonu, bo już widzę, że mi sporo zostanie. - no chcemy powiedziałam i wyobraziłam sobie minę K, gdy wysiądzie z samochodu po dniu pracy, a ja wręczę mu łopatę i świder do ziemi i wytłumaczę, że to taki wieczorny relaks, wyciszenie przed snem po prostu.
Minę miał straszną, poszliśmy zobaczyć ten beton, wyjeżdżające od sąsiada majstry twierdziły, że i dwa dni wytrzyma. Rozmierzyliśmy wiatkę raz dwa, kibicowały pies i kot, mając nadzieję, że wykopiemy coś bardzo ciekawego na przykład do jedzenia, niemowlak zasiadł w roli obserwatora, a Zosia pomagała po swojemu. Złapała patyk, wbity w miejsce przyszłego słupa, który precyzyjnie ustawialiśmy od dłuższego czasu i z okrzykiem – teraz ja to gdzieś wbiję – popędziła przed siebie.
K zaczął wiercić dziury, zapadał zmrok, zadzwoniłam do młodego człowieka, który był bardzo chętny swego czasu do pracy w stadninie. Tym samym wszystko zostało odłożone do jutra.
Tata Zosi ( inaczej zwany K) zaczął jej opowiadać o wężach, o tym, że trzeba być ostrożnym w lesie i na łąkach. Przerodziło się to w dłuższe rozważania, bo ze strony Zosi było dużo wątpliwości, więc co jakiś czas przed, przy i po kolacji, wracała do tematu zwrotem:
-tato, pogadajmy jeszcze o tych wężach, czy jak mnie taki węż (oryginalna odmiana Zosi) zobaczy w lesie to mnie będzie długo gonił ?
- mamy w przedszkolu węża, wszyscy się go trzymamy jak idziemy na spacer, ale on nie żyje – uspokoiła nas.
W tym momencie za naszymi plecami, w kącie pokoju, w telewizorze, który zwykle niczego nie odbiera, poza przelatującymi samolotami, wyostrzył się obraz i panią siedzącą na kamieniu ugryzł wąż. Zaraz dostała drgawek i miotała się w konwulsjach. Musieliśmy poczekać, aż cudownie ozdrowieje, co na szczęście uczyniła bez ociągania. Zaraz przypadkiem znaleźli ją przedstawiciele jakiegoś afrykańskiego plemienia, specjaliści od medycyny ludowej. Przy okazji zrobiłam pamięciowy przegląd sąsiadów i wyszło niestety, że wszyscy są biali, niektórzy specjalizują się w zalewaniu robaka, inni noszą węże w kiszeni, ale na pewno nie będą chcieli o tym rozmawiać.
W każdym razie Zosia miała wielkie oczy, znowu trzeba było pogadać o wężach. Potem poszła się myć: - mamo, bo tu chyba jest wąż – doleciało z góry. Poszłam, węża nie było już w łazience bo poszedł do pokoju Zosi, więc musiałam spryciuli asystować we wszystkim.

Betonowy wtorek
Zosia trochę wcześniej pojechała do przedszkola, bo przyjeżdżał pomocnik. Mimo że dzień wcześniej wyjaśniałam mu chwilę, gdzie ma wysiąść i pójść, wysiadł i poszedł gdzie indziej. Pojechałam po niego. Resztę dziur wywiercił nawet sprawnie, mniej sprawnie zrobił skrzynki na części słupów wystające nad ziemię. Pojechaliśmy po beton, wyglądał jak wielka głowa cukru, sąsiad złapał ochoczo łopatę i ….. okazało się, że beton częściowo skamieniał. Już wiem, że ten beton trzeba odizolować od otoczenia bardzo dokładnie, jeśli chce się go użyć później. Wzięliśmy niecałą przyczepkę. Postanowiłam spróbować z jednym słupkiem. Po rozrobieniu z wodą średnio mi się spodobało to co zobaczyłam, więc czym prędzej wysypałam resztę w podjazd pod domem, w gliniane koleiny. Problem z tymi słupkami jest taki, że w kilku przypadkach wystają mocno ponad ziemię i beton dlatego musi być mocny, oczywiście zbrojony. Konie będą napierać i nie chce żeby mi chodziły po okolicy ze swoim domkiem na głowie. Pomocnik, który poprzedniego wieczora upewniał się, czy pracy mam na trzy dni przynajmniej i umówił się, że będzie w tym dniu do godziny dziewiętnastej, przewiózł kilkanaście taczek ziemi na przyszły plac zabaw dla dzieci i otrzymał pilny telefon, że musi być o siedemnastej w Krakowie. Okazało się także, że właściwie to ma czas dopiero po Świętach.  Szybciutko wskoczył w miastowe ciuszki i wypachnił się tak, że musiałam wietrzyć do wieczora. Dzisiaj zobaczyłam jego bluzę roboczą na słupie. W piwnicy mamy już dwie pary buciorów i śmierdzące portki, więc bluza do kompletu pasuje jak ulał.
Jadąc do przedszkola minęłam dziwnie stojący samochód a potem Panią z kanisterkiem, zabrałam ją pod dom i przelałam trochę benzyny z kanistra z jeepa. Wszystko to w ogromnym pędzie, bo musiałam zdążyć po Zosię. Pani, pogodzona z perspektywą godzinnego spaceru do najbliższej stacji, była zdumiona moim zachowaniem, a gdy polałam jej rękę, powiedziała – proszę uważać, teraz bardzo drogo.
Gdy widzę, że ktoś ma problem, i mogę mu pomóc w banalny sposób, to po prosu to robię. Zawsze wyobrażam sobie siebie w takiej sytuacji.

Środa, beton poranny
Pomiędzy tym faktem, że Ania poszła już spać z powrotem, a Zosia jeszcze nie wstała popędziłam do betonowanego wczoraj słupka. Nie podobał mi się. Wydłubałam go na taczki. Potem chciałam zadzwonić do betoniarni, ale odłożyłam telefon. Dzisiaj prawię już nie mówię, coś siedzi mi w gardle i nie jest to tygodniowa balanga, jak niektórym mogłoby się po moich pieniach wydawać.
Odłożyłam telefon, bo jak baba dzwoni i chce gadać o betonie to już jest źle, ale jak jest jeszcze w dodatku niepełnosprawna, to już żadnego dobrego finału to nie wróży.
                                w czasie gdy ja pracowałam ....
                                 zwierzaki usiłowały mi pokazać, że są fajniejsze rzeczy do roboty
 
Potem niechcący nakarmiłam Anię zupą ognistą, nie protestowała tylko robiła przerwy na picie. Nie kupuję jej gotowców, w których zresztą ku mojej uciesze znaleziono ostatnio zbyt dużo rzeczy nie jadalnych dla niemowląt, jakiś ścięgien i żyłek, o czym podobno nawet informowali na opakowaniu, a dokładnie, że jedzonko dla bobaska zawiera mięso mechanicznie oddzielane od kości.
Wracając do zupy, robię dla wszystkich jarzynową, Ani odlewam bez przypraw i miksuję. Tyle, że tym razem zmiksowałam jej trochę pieprzu i ziele angielskie. Jest prawie jedenasta wieczorem i śpi spokojnie, to informacja dla nerwowych mam.
K  wrócił z pracy, ja zrobiłam przejście dla koni z małego na duże pastwisko. Mam nadzieję, że nie zwieją w nocy. Potem poszliśmy do nich na wycieczkę całą rodziną. 
 
                                 ania pokazuje, że za dużo chodziła

i jeszcze świat widziany oczami Zosi, dwa słońca, jedno jest zapasowe,
leci ptakosamolot (mieszkamy blisko Balic), idzie Zosia, przed nią
Beza i kotokoń, motylki wiadomo wszędzie się wcisną,
a nad tym wszystkim  fruwa dobry duch.


6 komentarzy:

  1. Rozczula mnie ta kocio - psia przyjaźń :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje zdjęcia chwytają mnie za serce, te cudowne maluchy, przyjaźń kota z psem, wspólna wyprawa na pastwisko, piękna okolica, ale też na pewno nie jest Ci łatwo i czasami źle. Czytałam kiedyś, że spłonęła Wam stajenka dla koni, dobrze, że już jest ciepło i zielono. A plantacją pokrzyw nie przejmuj się, będziesz sobie robić super-śmierdzący nawóz do roślin, a poza tym tam chyba jest żyzna ziemia, skoro lubią rosnąć. Pozdrawiam serdecznie, życzę spokojnej Wielkanocy w rodzinnym gronie, smacznych jedzonek, mokrego Dyngusa i co tam sobie sami jeszcze wymarzycie.

    OdpowiedzUsuń
  3. I co dalej z betonem???
    To chyba nie koniec opowieści z krainy o dwóch słońcach?
    Wszystkiego dobrego! Żeby się dobry duch zawsze zdążył na czas wyplątać z motylków!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jacku,
    czy ty aby nie pokpiwasz sobie ze mnie :)!
    Naszapolano,
    nie tylko śpią razem ale świetnie się bawią, tylko gdy przybiegam z aparatem, zwykle jest za późno.
    Mario,
    To prawda, że na blogu widać bardziej sielankowy obraz codziennych chwil. Bardzo miło, że zdajesz sobie z tego sprawę. Dziękuje za życzenia, a marzymy sobie całkiem sporo....
    Magdo,
    Oczywiście, że nie koniec opowieści. Kraina o dwóch słońcach. Ładne! Dobry duch, owszem lubi popróżnować z motylkami, ale czasem bierze się do roboty i na prawdę nam pomaga.
    Oj, o betonie to jeszcze będzie i to niedługo :)

    OdpowiedzUsuń
  5. powinnaś kryminały pisać :)..pokrzywa też zioło!, tylko pogardzane, do wielu rzeczy można wykorzystać..koniki mają jak w Raju..no tylko w TV sielankowo zawsze, tak to na okrągło robota..Zdrowych i pogodnych :D

    OdpowiedzUsuń