poniedziałek, 2 maja 2011

Wiosenne przypadłości

Nie piszę nic ostatnio, bo nic się nie zmienia,
(pogoda tak tylko, jak w kalejdoskopie,
słońce zza chmur wyłazi zaraz po potopie)
dzień za dniem leci, wyglądam natchnienia.
Może go pod stół Ania gdzieś rano cisnęła,
może go Beza rozbawiona do ogrodu wzięła.

Choróbsko z kąta łapę swą chciwą wyciąga,
czasami mnie zmienia, chrypą w dziwoląga,
co nie może gadać żadną ludzką mową,
sprawia to, że więcej niż łopatą, głową,
ruszam. Nie tęgo się miewam,
od południa już ziewam.
Książek za to czytam ilość niebywałą,
dziś pożarłam jedną, cienką, za to całą.

Tylko tyle kroków, stawiam, ile muszę,
nawet, jeśli błagać, więcej się nie ruszę.
I tak czekam codziennie, Panowie i Panie,
aż mi to wiosenne przejdzie słabowanie.


A w moim ogrodzie...

Ogrodnik nowicjusz obsiał grządki w ogrodzie,
swe dzieło podziwiać zachodził tam co dzień.
Rosną, zielone, w miniaturce gaje,
lecz większe, których nie siał, tak mu się wydaje.

6 komentarzy:

  1. ej no chyba nie jest aż tak źle.... wena poetycka przybyła albo ją Beza nazad przyniosła :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, skąd w ludziach taka gładkość i łatwość rymowania słów? Gębę otwieram za zdziwienia, ja nie potrafię.
    Może gardełko trzeba trochę odkazić jakąś miksturą cudowną, z ziół nazbieranych na słonecznej łące lub z paluchów sosnowych, pozdrawiam serdecznie, a wena niech trwa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mario,
    takie rymowanie
    proste niesłychanie,
    dla mnie,
    lecz czasami gdzie indziej, bywa trochę marniej:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Łucja - cudnie zrymowane:) zdrowia i weny życzę !

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś się migasz!!! L-4 już się chyba skończyło :DDD

    Uściski

    OdpowiedzUsuń